linuxpl.com

Pasmo sukcesów w słońcu Bułgarskiej Riwiery

Pasmo sukcesów w słońcu Bułgarskiej Riwiery

Category : Wydarzenia

32. Mistrzostwa Świata Dziennikarzy w Tenisie Warna 2009 zakończone, a wszyscy reprezentanci Polski z 9 medalami w kieszeni, 5 września dotarli szczęśliwie do Warszawy.

Nasza ekipa w Warnie nie była najliczniejszą spośród 19 reprezentacji narodowych, ale z pewnością walecznością nie ustępowała najlepszym. Zdobyliśmy dziewięć medali, w tym aż 3 srebrne (Rafał Jaworski, gra pojedyncza mężczyzn +35; Jerzy Pawłowski, gra pojedyncza mężczyzn +45; Jolanta Budzowska, gra pojedyncza kobiet +40) i niestety tylko jedno złoto – ten medal przypadł Januszowi Ansionowi w turnieju pocieszenia open. Jak na debiutujące na mistrzostwach małżeństwo, Joanna i Janusz wraz z synem Jonaszem imponowali walecznością, na przekór przeciwnościom losu. Byliśmy bliscy „składkowego” kompletowania stroju sportowego dla Joanny, wraz z najtrudniejszym elementem: butami, z powodu zagubienia bagażu, ale na szczęście linie lotnicze Malev stanęły na wysokości zadania i dostarczyły walizki do hotelu następnego dnia. Oprócz wspomnianego złota, Janusz zdobył także brązowy medal w deblu wraz z Pawłem Pasiecznym. Jonasz, jako najmłodszy „uczestnik” turnieju, zagrał na koniec wspaniały towarzyski mecz z najstarszym i budzącym powszechną sympatię ponad siedemdziesięcioletnim zawodnikiem z Kanady, Bollinim.

Jest prawie pewne, że ostateczny rezultat byłby jeszcze lepszy (hm… apetyt rośnie w miarę jedzenia), gdyby nie nieobecność Jacka Wana, nagła choroba Andrzeja Karczewskiego i fakt, że w tym roku nie mogły pojechać także nasze klubowe koleżanki, filary damskiej części ekipy – Anna Ruszczak i Monika Małek. Niewiele, bo jedynie 3 gemów, zabrakło Ewie Woydyłło (gra pojedyncza kobiet +50) do trzeciego miejsca. Niestety, na korcie rzadko kolekcjonuje się pojedyncze punkty, przywiązując raczej wagę do ostatecznego wyniku, a kiedy gra przebiega w systemie round robin, jak w tym przypadku, stosunek gemów wygranych bywa rozstrzygający. Także Wojciech Kaźmierczak początkowo szedł jak burza, wygrywając dwa pierwsze mecze 9:0. W kolejnym był jednak zmuszony uznać wyższość Słoweńca Miklavcica 7:9. Niedawno wyleczone kontuzje nie pozwoliły o sobie zupełnie zapomnieć. O przysłowiowy włos przegrała także swój mecz ćwierćfinałowy inna debiutantka – zwyciężczyni Halowych Mistrzostw Polski Dziennikarzy 2009 – Katarzyna Błaszczyk, z faworytką gospodarzy, Bułgarką Andreevą. Powetowała to sobie jednak przynajmniej częściowo, zdobywając brązowy medal w grze podwójnej kobiet w parze z Jolantą Budzowską.

Prezes Wojciech Kaźmierczak nie ukrywał, że oczekuje rezultatów, czy też inaczej mówiąc, „zwrotu z inwestycji”, więc dodatkową motywacją dla wielu było motto: lepiej żebym wygrał/a, bo jak nie, to Prezes … będzie niezadowolony. W większości przypadków działało. Mówiąc już zupełnie poważnie, to działały także słowa wsparcia oraz rady Prezesa i kolegów, z których – co prawda – każdy miał nieco inne zdanie na temat sugerowanej strategii, ale wszystko razem tworzyło niezwykłą atmosferę wsparcia i wzajemnej serdeczności.

Trzeba przyznać, że liczyliśmy na co najmniej jedno złoto w turnieju głównym i mobilizowaliśmy wszystkie siły, aby efekty były jak najlepsze. Jerzy Pawłowski szykował się na pojedynek życia z dotychczas niepokonanym Słowakiem Skoncem (mistrz w swojej kategorii m.in. z Portoroż), życie spłatało mu jednak figla. Skonc na wniosek przeciwnika, Serba Katica, został skreczowany w drugiej rundzie z powodu spóźnienia na wyznaczoną w systemie „not before …” godzinę meczu. Uwaga: byliśmy w Bułgarii, gdzie nieustannie odnosiliśmy nieodparte wrażenie, że nigdzie nikomu się nie spieszy, a w szczególności organizatorom, a wszystko w każdej chwili może się zmienić, jak na przykład program dodatkowy, godzina kolacji, współlokator – tak, tak, zdarzyło się, że jeden z kolegów spał w pokoju z przypadkowym turystą dokwaterowanym z „last minute”!. Wśród zawodników pojawił się jednak nikomu dotąd nieznany Bułgar – Zaprianov. Pierwszy zderzył się z nim Zbigniew Iciaszek w ćwierćfinale – mimo kontuzji zdołał „ugrać” 2 gemy (grając do 9) – i okazało się to najlepszym wynikiem przeciwko Zaprianovowi. Grający w półfinale kolejny mecz z późniejszym tryumfatorem Słoweniec Glavic przegrał 1:6, 1:6. Niestety, mimo, że dał z siebie wszystko – nie pokonał go też w finale, idący wcześniej jak burza, Jerzy Pawłowski. Druga niewykorzystana szansa na najwyższe trofeum to mecz finałowy Rafała Jaworskiego i Niemca Mihajlova, ubiegłorocznego mistrza kategorii +35 i pogromcy (w półfinale) Jacka Jońcy. Rafał, po bratobójczym meczu półfinałowym, w którym pokonał Pawła Pasiecznego, nawiązał z Mihajlovem równorzędną walkę. Jednak przeciwnik, syn trenera tenisa, pokazał swoją przewagę w perfekcyjnym wykonaniu różnorodnych elementów gry i częstej zmianie rytmu, wrodzone predyspozycje fizyczne także zrobiły swoje. Jolanta Budzowska także nie pokonała w finale wielokrotnej mistrzyni świata Claudii Fusani z Włoch, odgraża się jednak, że może za rok lub dwa się uda;-)

Mnogość trofeów, które przypadły właśnie nam, widać było jak na dłoni na uroczystej ceremonii kończącej mistrzostwa, kiedy członkowie polskiej reprezentacji byli raz po raz wywoływani do dekoracji. Z tego wieczoru, oprawionego w niecodzienną scenerię ogrodów o zmierzchu, gry świateł – księżyca w pełni i mieniących się srebrem i ciemnym granatem tafli basenów – wiele osób zapamięta tylko jedno: wzruszające wystąpienie Jacka Jońcy. Otóż Jacek przypomniał wszystkim, że choć mistrzostwa w Warnie są jego dziesiątymi, to dopiero te przyniosły mu medal, a właściwie dwa – w grze pojedynczej mężczyzn +35 i w deblu, w parze z Rafałem Jaworskim. Te słowa nie byłyby jednak niczym szczególnym (no tak, do zwycięstw zdążyliśmy się szybko przyzwyczaić..), gdyby nie to, że jak się okazało, był to tylko wstęp – Jacek zadedykował swoje medale naszemu nieobecnemu w Warnie kapitanowi – Jackowi Wanowi, który właśnie wygrywa swój mecz na innym turnieju: zwycięstwem kończy kilkumiesięczną walkę z chorobą. Tym samym odpowiedział na pytania wielu przyjaciół Wana, którzy nieustannie pytali nas o Jacka. Jacek, szlifuj formę na Belgrad, bo bez kapitana już nigdzie nie pojedziemy!!!

Przypomnieć należy, że choć w Polsce schyłek lata, przełom sierpnia i września w Warnie był upalny. Temperatura wahała się wokół 30 stopni C, a w samo południe, na zalanym słońcem korcie – większości z nas przyszło na bułgarskim wybrzeżu nie raz grać w takich warunkach – było cieplej o co najmniej 5 stopni. Nasz surowy Prezes skwitował krótko: „nikt w słońcu temperatury nie mierzy…”. Na szczęście po dniu spędzonym na grze można było przynajmniej bez ograniczeń czasowych schłodzić głowę i rozluźnić mięśnie pływając w Morzu Czarnym. Niektórzy jednak woleli – też bez ograniczeń czasowych – basen hotelowy, bo na oko wydawał się być czystszy..

W oficjalnym programie, oprócz zwiedzania wspaniałych obiektów sportowych zbudowanych w ostatnich latach przez władze miejskie Warny (zlokalizowany nad samym morzem, jeszcze pachnący farbą, kompleks sportowych basenów zasilanych wodami geotermalnymi wraz ze Spa, w skład którego wchodzą boiska sportowe, skate park, boiska do squasha, plac zabaw), znalazła się też niecodzienna atrakcja w postaci tenisa plażowego. Znaczna część polskiej ekipy spróbowała tej odmiany uprawianego przez nas sportu i wszyscy byli zachwyceni: okazało się, że można połączyć tradycyjne plażowanie i grę w tenisa – czy nie o to nam chodzi, kiedy rozważamy, jak spędzić kolejny urlop?

Zaznaczyć należy, że członkowie ekipy poświęcali także niemal cały wolny na realizację celów statutowych Stowarzyszenia, m.in. dbając o rozwój sekcji baletowej. Ćwiczenia odbywały się najczęściej w późnych godzinach nocnych pod kierunkiem Pawła Pasiecznego, a wypracowane układy taneczne zostały zaprezentowane wielokrotnie, szczególnie podczas „beach party”, podczas którego zdobyły niekłamany aplauz publiczności. Członkowie sekcji baletowej odegrali także pierwszoplanową rolę w spektaklu plenerowym prezentowanym dla Ewy Woydyłło z okazji jej okrągłych urodzin przypadających 2 września. Był to spektakl na wodzie, w dużej mierze improwizowany, o wysokich walorach artystycznych. Podkreślić należy, że mimo tego, wszyscy uczestnicy wrócili cało z tej wycieczki statkiem.

Królową polskiej ekipy była, jak zwykle, wspomniana Ewa Woydyłło, prezentując znakomity styl zarówno na korcie, jak i poza nim, i mowa tu nie tylko o stylu ubierania się. Dodać należy, że także reszta drużyny starała się sprostać wyśrubowanym standardom i nie ustępować Ewie przynajmniej w doborze zestawów sportowych. Tu zadanie mieliśmy bardzo ułatwione, ponieważ powszechny podziw wśród członków innych reprezentacji budziły jednolite stroje polskiego zespołu, zakupione dzięki wsparciu głównego sponsora naszego Stowarzyszenia: firmy TOTALIZATOR SPORTOWY. Panie ubrane były w czerwone koszulki i czerwono-białe spódniczki, panowie w koszulki w kolorze stalowym i ciemne spodenki, wszystkie ubrania marki Prince, z logo LOTTO. Reprezentacja Polski prezentowała się w tym wydaniu niezwykle godnie podczas ceremonii otwarcia, na tle flagi narodowej, a i później szczególnie korzystnie wyglądały na korcie pary deblowe, grające w jednolitych strojach.

Teraz pozostaje tylko podliczyć punkty zdobyte przez polską drużynę (a tu spodziewamy się, że z siódmej w ubiegłym roku pozycji, przesunęliśmy się na 3-4 miejsce, niestety bułgarscy organizatorzy nie zdołali podać klasyfikacji drużynowej przed zakończeniem Mistrzostw) i szlifować formę na 33. Mistrzostwa Świata Dziennikarzy w Tenisie w sierpniu 2010 roku w Belgradzie. Mamy niemal cały rok na wykonanie swoich planów treningowych, aby wynik był co najmniej tak dobry, jak tegoroczny, więc proszę zakończyć już lekturę i bez ociągania udać się na kort! 🙂

Wyjazd dziennikarzy i reprezentowanie Polski na tej prestiżowej imprezie nie mógłby się odbyć bez poważnego wsparcia Sponsora Głównego, Totalizatora Sportowego, któremu serdecznie dziękujemy, a całej drużynie gratulujemy!!!

Tekst: Jolanta Budzowska