Złotka z pokoju 1014, czyli nasz czarnogórski duet na medal(e)
Category : Wydarzenia
medali, wśród nich aż 4 złote, na Mistrzostwach Świata Dziennikarzy 2011 to może nie rekord, ale bardzo dobry wynik naszej reprezentacji. W 34. edycji Mistrzostw nie zawiodły podpory ekipy w starszych kategoriach męskich oraz wśród Pań. Pozostałym tym razem zabrakło szczęścia.
Czarnogóra najpiękniejsza na obrazkach
Cytując przewodniki, Budva to najstarsze miasto na wybrzeżu Czarnogóry i jednocześnie najbardziej popularny kurort tego kraju. Miejsce wyjątkowo urokliwe, a samo wybrzeże, jak pisał Byron „jest najpiękniejszym spotkanie morza z lądem”. Owszem, poecie rzetelności odmówić nie można, bo natura zrobiła tu, co mogła najlepszego. Malownicze położenie wysokich gór nad błękitem morza tworzy widoki bardzo ekscytujące. Za to ogromny plus.
Nieco z prawdą mijają się natomiast autorzy informatorów turystycznych, bo patrząc dokładniej, na dzisiejsze wytwory rąk ludzkich, nie można nie dostrzec pewnego bałaganu, odpustowego kiczu, zaniedbanych budynków czy psów biegających bezpańsko. Ot, wschodnioeuropejski kurort wakacyjny, w pięknej scenerii, gdzie jednak czas zatrzymał się kilka (naście) lat temu. Nie zatrzymał się jednak całkowicie, bo Czarnogórcy bez problemu liczą gości w euro, a nad samym morzem nawet zgodnie z zachodnioeuropejskimi stawkami.
Nasza czternastoosobowa reprezentacja, promująca tenis, kraj i głównego sponsora Totalizator Sportowy, który umożliwił wyjazd na Mistrzostwa na okres turnieju została ulokowana w kompleksie Slovenska Plaża. Białe, niewysokie budynki hoteli z niebieskimi okiennicami i nieskończoną liczbą pokojów. Do tego restauracje i baseny, a wszystko połączone kamiennymi uliczkami przypominały klimat rodem z Grecji. Tuż za budynkami 8 ceglanych kortów – arena naszych Mistrzostw. Wszystko w jednym miejscu, oddalone zaledwie kilkadziesiąt metrów od morza. Kolejny zatem plus za lokalizację, bo pozycję strategiczną mieliśmy faktycznie wyśmienitą. Nic tylko zabrać się do walki z orzełkiem w sercu, a dziennikarską kaczką i logiem Lotto na piersi, wyszytymi na znakomitych ekologicznych koszulkach Under Armour, w które ubrał nas krakowski sponsor MM Sport.
„Młodzież” nie dała rady
Nie była to jednak sztuka prosta. W całym turnieju wystąpiło ponad 120 ludzi mediów z 18 krajów.
Młodym i młodszym, już na początku organizatorzy spłatali figla postanawiając o połączeniu męskich kategorii open oraz 35+ . W wyniku tego powstała bardzo silna grupa, wśród której prym wiedli Rosjanie, Czesi i Słowacy najmłodszego pokolenia. Utrudniło to sytuację naszym faworytom, którzy 35 lat mają już za sobą i to właśnie w tej drugiej grupie wiekowej są realnymi pretendentami do medali. Niestety, osłabionego przebytą chorobą Tomka Barańskiego ograł w drugiej rundzie Słowak Roman Rokitka 3/9, a wicemistrza sprzed 2 lat Rafała Jaworskiego 5/9 Rosjanin Maksim Davidov.
Podobnie rzecz miała się w kategoriach starszych, gdzie w rywalizacji 45+ także do drugiej rundy dotarł tylko Jerzy Pawłowski. Dodatkowo niedosyt pozostawiał fakt, że być może, gdyby organizatorzy nie kazali grać drugiego meczu singlowego, zaledwie w pierwszym dniu turnieju, nasi zregenerowaliby siły i pokusili się o więcej.
Złotka z pokoju 1014
Podczas, gdy młodsi nie mogli się przebić, na placu boju świetnie radził sobie filar naszej reprezentacji Andrzej Karczewski oraz Aleksy Kosman, ostatnio bardzo mocny punkt drużyny.
Wspólnie zamieszkujący pokój 1014, wzbogacili swój dorobek medalowy. Alkowi ewidentnie udzieliło się pomieszkiwanie z Mistrzem. – Karczu widziałeś…? – krzyczał z kortu, po swym doskonałym zagraniu, na co mentor zza kortu z uznaniem kiwał głową. Obaj Panowie (jak z resztą cała nasza reprezentacja), to dusze towarzystwa, co postanowili wykorzystać na korcie, zapraszając do wspólnych występów deblowych Słowaków. Aleksy – Norę Adamcową do miksta w kategorii 45+, gdzie triumfowali z dużą przewagą i Stefana Kubisa do debla 65+, gdzie wywalczyli brąz. Andrzej Karczewski skutecznie zebrał siły na singla i triumfował w kategorii 70+ po finałowym 6/4 6/4 ze Stefanem Varchulikiem. Mirosław Popczyk zajął 1 miejsce w grze pojedynczej kategorii 65+ oraz w deblu w parze z Włochem Francalanci.
Dziewczyny lubią brąz
Najdłużej, bo do ostatniego dnia turnieju w grze pozostawały nasze Panie – w kategoriach open oraz 40+ gra toczyła się bowiem w grupach „każda z każdą”. Także tu odnotowaliśmy sukces. W wielomeczowym maratonie, toczącym się w temperaturze powyżej 30 stopni doskonale wypadła Ania Ruszczak sięgając po brązowy medal w kategorii open. Ustąpiła tylko grającym na niemalże zawodniczym poziomie Rosjance Anastasji Grishchenko i Słowence Taji Kordigel. Następnie wspólnymi siłami z Czechem Markiem Wollnerem dołożyła jeszcze srebro w mikście młodszej grupy do 45 lat. Do drugiej rundy kategorii 50+ dotarła Ewa Woydyłło, gdzie musiała uznać wyższość późniejszej zwyciężczyni ze Słowacji, dobrze znanej wszystkim Nory Adamcowej.
Sekcja baletowa nie dostała szansy
Ponieważ nasza strategiczna lokalizacja był bardzo dogodna nie tylko z tenisowego punktu widzenia postanowiliśmy to dobrze wykorzystać.
Rejs statkiem, a dokładniej stateczkami, bo było ich trzy, nie za duże, każdy mieszczący około 40 osób, to jedna z niewielu atrakcji, jaką zapewnili nam sami organizatorzy. Dopiero z perspektywy morza idealnie można się przekonać jak malownicze jest wybrzeże Czarnogóry i rozrzuconymi na nim miasteczkami i wysepkami. Jedna z nich – Sv. Nikola, zwana również ze względu na scenerię Hawai, była przystankiem w naszej wyprawie. Na niej czekała nas niespodzianka w postaci lokalnej przekąski – zielono-brązowych rybek, długości około 5 cm każda. Wyglądem przypominały frytki i były tak samo chrupiące. Takich przysmaków, każdy otrzymał dużą porcję, co sugerowało, że pływa ich w okolicy całkiem sporo.
Następnie dwie godziny odpoczynku i kąpieli od strony otwartego morza w niesłychanie czystej, atramentowo-niebieskiej i bardzo ciepłej wodzie – żyć, nie umierać. Co bardziej odważni na czele z Januszem Ansionem, który w wodzie sam czuje się jak ryba, popłynęli w okolice pobliskich skał i zaglądając pod powierzchnię wody mogli cieszyć oko obrazami, jakie tworzyło załamujące się pod nią światło. Całości widoku dopełniały ławice rybek, tych samych, które chwilę wcześniej podano nam na talerzu – faktycznie było ich tu pod dostatkiem.
Jako że dla chcącego, nic trudnego, to nie odchodząc dalej niż na kilka kroków od naszego kompleksu, także zażywaliśmy kąpieli słonecznych i morskich, relaksując w wolnych chwilach zmęczone na korcie kości. Często wybierając się całą grupą na plażę, oczywiście kamienistą i wymagającą uprzedniego wygniecenia sobie miejsca na ręcznik, by żaden kamień nie uwierał w plecy, spędzaliśmy sympatycznie popołudnia. Spragnieni wrażeń, korzystali w międzyczasie z typowo morskich, ekscytujący sportów wodnych jak rajd skuterami mknącymi po powierzchni Adriatyku z prędkością przekraczającą 90 km/h!
Wieczorami był czas na kolację dosłownie, nad brzegiem morza, w lokalnych knajpkach wybieranych przy pomocy przewodnika, serwujących tamtejsze specjały i wina. Mimo iż wydało nam się, że mieszkańcy Bałkanów to rozrywkowi ludzie, zbyt wiele pola do popisu nie dostarczyli naszej, bardzo mocnej sekcji baletowej. Ostatniego dnia, podczas uroczystej kolacji zaledwie zdążyliśmy rozwinąć skrzydła, gdy mikrofon od lokalnego wodzireja przejęła rosyjska zwyciężczyni kategorii open, prezentując swoje wokalne umiejętności. Dość szybko oznaczało to jednak zakończenie zabawy na parkiecie, na którym do tego momentu bezwzględnie królowaliśmy. Cóż, wierzymy, że za rok odnotujemy jeszcze lepsze występy zarówno na korcie jak na parkiecie.
Z tenisowym pozdrowieniem
Paweł Pasieczny