Portret Janusza Zielonackiego. Z telewizji do rodzinnego sportu
Category : Wydarzenia
Publikowany tekst ukazał się drukiem w 2011 w piśmie „Żyj długo”.
Janusz Leszczyc-Zielonacki, wieloletni prezes Stowarzyszenia Tenisowo-Narciarski Klub Dziennikarz, zmarł w wieku 76 lat.
Dziennikarz telewizyjny, reżyser filmowy i pomysłodawca „Family Cup” Janusz Zielonacki, mówi o sobie, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. – Jestem u schyłku życia, ale niczego bym w nim nie zmienił – mówi.
Nie kryje satysfakcji z tego, że robi to, co lubi. Powtarza, że miał sporo szczęścia, bo zabrał się jednym z ostatnich pociągów zmian lat 90. Dzięki pomysłowości i odwadze wypracował własny styl życie. A w świecie sportu wiele osób mówiąc Janusz Zielonacki od razu myśli Family Cup…
Wylewanie potu daje radość
Nie wie, kim byłby dziś, gdyby nie sport jego Family Cup – coroczny cykl zawodów dla amatorów w narciarstwie zjazdowym i biegowym, snowboardzie, kolarstwie górskim, tenisie oraz pływaniu które organizuje nieprzerwanie od 1996 roku. Najpierw jest cykl eliminacji regionalnych obejmujący swym zasięgiem całą Polskę, a na końcu organizowany jest zawsze ogólnopolski finał. W roku 2010 odbyło się 65 imprez przez które przewinęło się ponad 12 tys. osób. – To górna granica naszych możliwości. Ludzie emocjonują się i wylewają pot. Podchodzą, dziękują. Rodzice przyprowadzają dzieci, są tu całe pokolenia. Serce rośnie – triumfuje Zielonacki.
Mistrzowie desek
Sam świetnie wie, jak smakuje zwycięstwo, ale i zmęczenie po morderczym treningu. Urodził się w Zakopanem 67 lat temu. Góry i wspaniałych narciarzy miał na wyciągnięcie ręki i pewnie dlatego szybko zaczął jeździć na nartach. Jeździć znakomicie. Opowiada:
– Trafiłem do dobrej, zakopiańskiej szkółki narciarskiej. Uczyłem się tam od najlepszych. Moim pierwszym nauczycielem narciarstwa był nie byle kto, ale sam Marian Woyna Orlewicz, narciarz, olimpijczyk z Garmisch-Partenkirchen z 1936 roku.
Chwilę potem Zielonacki ma już innych, słynnych narciarskich mistrzów. Są to Andrzej Roy Gąsienica, niegdyś znakomity alpejczyk, potem trener kadry narodowej oraz Stefan Dziedzic, znany w świecie narciarskim olimpijczyk z Sankt Moritz oraz Oslo, trener narciarski, a także ceniony działacz sportowy i społeczny.
Potem przyszedł czas na AZS, jedyny chyba nie akademicki ośrodek w kraju. To były lata Ludwika Fischera, wspaniałego wychowawcy. – Tam liczyły się nie tylko wyniki sportowe, ale też relacje międzyludzkie i wyniki w nauce. Wychowało się tam kilku olimpijczyków – wspomina Zielonacki.
A start na Igrzyskach Olimpijskich zawsze był wielkim marzeniem naszego bohatera. Raz nawet miał sporą szansę wystartować w Insbrucku w narciarstwie alpejskim, ale przegrał rywalizację ze swoim kolegą Andrzejem Derezińskim, który od lat mieszka w USA. Przez sport zawalił wtedy też pierwszy rok studiów i bardzo nieszczęśliwy musiał odmaszerować do wojska.
To, czego nie zdobył w sporcie, osiągnął ostatecznie w dziennikarstwie. Z mediami, a konkretnie z Telewizją Kraków, związał się po skończeniu studiów na krakowskiej Akademii Ekonomicznej. Wziął udział w konkursie na sprawozdawcę sportowego Przeszedł wszystkie etapy, a finałem była obsługa Igrzysk Olimpijskich w Monachium. – Tam zacząłem swoją karierę, jako sprawozdawca. Pojechałem na igrzyska i spełniły się moje marzenia – wspomina.
Kolorowy zawrót głowy
Nigdy nie był jednak typowym panem redaktorem, taką telewizyjną gadająca głową. Temperament i ciekawość świata powodowały, że nie interesowało go występowanie przed kamerami i opowiadanie, że do przerwy było 0:1. Dlatego też już jako pracownik telewizji poszedł do szkoły filmowej w Łodzi, słynnej „filmówki”: – Wolałem robić telewizję, a nie występować. Skończyłem 3 letnie, podyplomowe studium dla dziennikarzy telewizyjnych. Poznał tam świetnych fachowców od filmu, min. prof. Jerzego Bosaka – wspomina.
Choć w telewizji widzowie kojarzyli go głównie z tematyką sportową, to zrealizował też wiele reportaży o charakterze społecznym. Do dziś ludzie pamiętają zaś jego audycją „Kolorowy zawrót głowy”. Namawiał w niej do budowania ośrodka sportów zimowych, tzw. stacji klimatycznej w rejonie Wołosatego, z trasami na północnym stoku Połoniny Caryńskiej. Idea, po wielu protestach, ostatecznie upadła, a program, który Zielonacki prowadził, z dnia na dzień spadł z anteny. Dowiedział się o tym w Calgary, gdzie pojechał komentować kolejne zawody olimpijskie. Dziś już bez emocji mówi krótko: „Nie wszystkim w tamtych siermiężnych czasach podobało się, że chciałem wprowadzić trochę kolorów w życie Polaków – słyszymy.
Idea Zielonackiego wzbudza kontrowersje do dziś, ale sam zainteresowany tłumaczy, że pomysł budowania stacji narciarskich i namawianie do uprawiania sportów zimowych nie był ani nowy ani oryginalny. A wziął się z jego podróży po świecie. Redaktor widział bowiem, jak można szanując przyrodę, dać ludziom radość z uprawiania sportów zimowych. Zazdrościł tego Amerykanom, Włochom i Austriakom. Chciał tak jak oni, ale gdy dzisiaj patrzy się na mapę działających w Polsce wyciągów narciarskich, m.in. na piękną Jaworzynę Krynicką i Czarną Górę w Kotlinie Kłodzkiej, to widać, że miał rację…
Klub szalonych rodziców
Gdy audycja „Kolorowy zawrót głowy” przestała powstawać, Zielonacki całkowicie rezygnuje z pracy w telewizji. Zakłada wydawnictwo, a przed Bożym Narodzeniem 1988 roku wydaje pierwszy numer pisma „Narty”. Potem tworzy i wydaje z lepszym i gorszym skutkiem kolejne tytuły czasopism oraz książek. Po odejściu z TVP zostaje z workami pełnymi listów. To wtedy wpada na pomysł założenia Family Cup. – Setki ludzi uwierzyło, że TVP zbuduje te narciarskie trasy, a niektórzy nawet pieniądze zaczęli przysyłać – wspomina Zielonacki.
Jeżdżąc po świecie obserwował, jak ciekawie może wyglądać życie zwykłych ludzi. Jednocześnie widział, że w Polsce coraz częściej padają kluby sportowe, a szkoła nie ma na nic pieniędzy. Zrozumiał, że najważniejsi są rodzice. Oni są pierwszymi sportowymi mistrzami, autorytetami i pierwszymi trenerami. Kluby szalonych rodziców – jak nazywa Zielonacki rodziców zaangażowanych w sport – wytrzymują jednak do pewnego momentu, bo potem uprawianie sportu zaczyna za dużo kosztować…- Aktywne życie to najtańsza forma dbania o zdrowie. Dla niektórych Family Cup to pierwszy szczebelek w drabinie późniejszej ewentualnej kariery sportowej: Ola Dawidowicz, Maja Włoszczowska, bracia Jakub i Maciej Kot, siostry Agnieszka i Ula Radwańskie i wielu innych reprezentantów Polski, wyczynowych sportowców, zaczynało na zawodach u Janusza Zielonackiego. Przyjeżdżali całymi rodzinami i dlatego nasz bohater najbardziej honoruje klasyfikację rodzinną. – Najbardziej zależy mi na rodzicach i na dzieciach. Bo czym skorupka nasiąknie za młodu…
Rodzinna zmiana warty
Sam pomysł i zapał Janusza Zielonackiego by nie wystarczył, gdyby nie jego szczęście do ludzi. Długo można by wymieniać tych, którzy na przestrzeni lat podzielali jego entuzjazm i mu zaufali. Przykład pierwszy z brzegu – Mariusz Staszel, znakomity narciarz, były trener kadry narciarskiej polskich alpejczyków. Z naszym bohaterem spotykamy się w stacji narciarskiej Czorsztyn- Ski w Kluszkowcach w Pieninach, gdzie rozegrane zostały tegoroczne finały Family Cup w narciarstwie. Jej szefem jest właśnie Staszel. -Tylko dzięki takim ludziom jak on może coś się udać w polskim sporcie. Wiem, że jest kryzys, ale oni tu nie narzekają. Za możliwość przeprowadzenia zawodów biorą psie pieniądze, ale rocznie organizują u siebie na stoku ok. 120 imprez. A każdy musi coś zjeść, wypić herbatę i kupić ski-passy… Mariusz to super gość – komplementuje narciarza Janusz Zielonacki.
Chodzi wyprostowany w gustownym kapeluszu pod którym skrywa siwe włosy. Mówi piękną polszczyzną, zawsze życzliwie nastawiony do ludzi To jego ostatni sezon w roli głównodowodzącego. Potem rodzinne interesy przejmuje syn Piotr. To chwila dość szczególna, której nasz bohater się trochę boi.- Mam nadzieję, że Piotrek to jakoś pociągnie. Powtarzam mu, że choć nieraz musieliśmy do Family Cup sporo dołożyć, to najważniejsze, że robimy coś dla ludzi i mamy z tego satysfakcję. A tego nie zabierze nam nikt.
Tekst: Tomasz Barański